środa, 6 lutego 2013

Dziury stare jak świat

Sprawa pewna jak amen w pacierzu. Najpierw zima, śnieg i mróz, a potem odwilż. A wraz z odwilżą drogowa katastrofa – jak kraj długi i szeroki asfalt zamienia się w szwajcarski ser. Powyginane felgi, uszkodzone zawieszenia, w najlepszym wypadku rozerwane opony. Z prawniczego punktu widzenia i na gruncie kodeksu postępowania cywilnego to proste sprawy. Zarządca danej drogi odpowiada za jej stan i ponosi koszty tego typu zniszczeń.

Ale już nikt nie ponosi odpowiedzialności za stracony czas i nerwy kierowców. Media właśnie doniosły, jak w jedną noc, na krótkim odcinku krajowej ósemki pod Bełchatowem, auta uszkodziło kilkudziesięciu kierowców. Ktoś na czas nie dowiózł towaru, ktoś inny spóźnił się w interesach. Do tego dopisać jeszcze trzeba papierologiczną mitręgę w dochodzeniu odszkodowania.

Temat pozimowych dziur na polskich drogach jest stary jak świat. Ale problem jest znacznie szerszy. Każdy kto jeździ po naszych szosach wie jak bardzo brakuje prawidłowo ustawionych i oświetlonych znaków drogowych. Pas drogowy przypomina rozmydloną wizję drogi mlecznej. Linie biało-czerwonych świateł odblaskowych umożliwiające ocenę granic pasa drogi są bezzębnymi formami katatonicznej troski o bezpieczeństwa na drodze. Ten skandal nie dotyczy jedynie starych, zaniedbanych dróg. Kilka miesięcy temu wyremontowana została dwupasmówka, wjazd od strony Gdańska do Warszawy. Mijam ten odcinek codziennie. Jej stan obecny jest rewelacyjnym bublem drogowym.

Kto się przejmuje lub kto powinien się przejmować tym po czym jeździmy? Ustawa o drogach publicznych wymienia względnie krótką listę wszystkich odpowiedzialnych zarządców. Ich postawa przypomina wyścigi żółwia ze ślimakiem – od czasu do czasu można tylko usłyszeć, że ścigający się idą w niewłaściwym kierunku.

Wozy policyjne spotykam na naszych drogach codziennie Ale zarządców skutecznie zwalczających niebezpieczny stan naszych dróg jakoś nie widać. System wymuszania bezpiecznej drogi w Polsce nie istnieje. Prawo karne w tym wykroczeniowe jest starannie omijane przez organy odpowiedzialne za jego stosowanie. W efekcie poziom śmiertelności na polskich drogach jest najwyższy wśród krajów Unii Europejskiej. Podwozia naszych samochodów cierpią w pierwszej kolejności.