wtorek, 18 września 2012

Sąd bez kręgosłupa

Gdy czytam w prasie o aferze z szefem gdańskiego Sądu Okręgowego na usta ciśnie mi się przysłowie „psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Sędzia ten, przez litość nie wymieniajmy już jego nazwiska, jak dziecko dał się złapać przez wrocławskiego dowcipnisia, który podszył się pod ważnego urzędnika z kancelarii premiera. Wyszło na jaw, że prezes sądu w Gdańsku to człowiek pozbawiony kręgosłupa. Że na telefon z Warszawy jest gotów ustalić termin posiedzenia, a może i treść orzeczenia w bardzo istotnej społecznie sprawie. – Nie będzie zgody na obecność w sądach, ludzi wykonujących polecenia polityczne – huknął minister sprawiedliwości i wystąpił do Krajowej Rady Sądownictwa o odwołanie nieszczęśnika w funkcji.

Cóż, można powiedzieć, że w liczącym ponad 10 tysięcy osób środowisku sędziów zawsze znajdzie się ktoś, kto nie nadaje się do tej pracy (nie wspominając o stanowisku kierowniczym). Problem w tym, że przypadek z Gdańska to wcale nie wyjątek potwierdzający regułę. Z własnego doświadczenia wiem, że takich sędziów można wskazać w każdym rejonie, okręgu i apelacji.

Przykład z mojej własnej praktyki zaledwie sprzed kilku dni. Oto pewien deweloper zawarł z klientem umowę przedwstępną o sprzedaż nieruchomości. Ale po zawarciu umowy deweloper ten znalazł notariusza który ustanowił na jego rzecz (wbrew zapisom w Księdze Wieczystej w której ujawniono prawa klienta) odrębną własność lokalu. Notariusz bezprawnie stwierdził, iż w Księdze Wieczystej żadnych wpisów obciążających nieruchomość nie ma, z kolei deweloper oświadczył, że umów dotyczących tego lokalu z nikim nie zawierał.

Klientka dewelopera, gdy tylko odkryła co się stało, wystąpiła do sądu o uznanie umowy zawartej przed notariuszem za bezskuteczną co w tej sytuacji powinno być oczywiste dla każdego studenta prawa. Ale sąd, o zgrozo, oddalił powództwo! W swoim wyroku stwierdził iż przejęcie własności lokalu przez dewelopera, pomimo związania go umową przedwstępną z klientem, nie narusza praw nabywcy. Absurdalność tezy jest porażająca i wprost trudno uwierzyć.

Skład orzekający ogłosił ją z taką pewnością siebie i z taką determinacją, że rodzi się pytanie o co tu właściwie chodzi. Czy może o „ratowanie” notariusza, który jawnie naruszył prawo? Czy też może o pogrążenie niedoszłego nabywcy lokalu, który za mieszkanie zapłacił, a dostał figę?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem za to, że ten „prywatny” wyrok zamienia biblioteki prawnicze w makulaturę. Sędzia z Gdańska pewnie za kilka dni straci swoją funkcję i afera z jego udziałem ucichnie. Podobnie jak pohukiwania ministra.