czwartek, 20 czerwca 2013

O obowiązku udzielenia pomocy poszkodowanym w wypadkach samochodowych

W Polsce nieudzielenie pomocy osobom, które ucierpiały w wypadku samochodowym, na miejscu zdarzenia, jest przestępstwem. Warto jednak zauważyć, że nie w każdej sytuacji, a skutki prawne też mogą być różne. Co więcej, przedstawiciele niektórych zawodów poniosą znacznie poważniejsze konsekwencje, niż pozostali obywatele.


Zasada jest następująca: każdy, kto znajduje się w pobliżu wypadku, powinien udzielić pomocy człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Pomoc ta powinna zostać udzielona w każdy możliwy i dostępny osobie pomagającej sposób – zarówno poprzez udzielenie „pierwszej pomocy”, jak i np. telefoniczne wezwanie pogotowia. Brak jakiejkolwiek reakcji może spowodować poważne skutki: po wylegitymowaniu przez Policję osób, które będąc na miejscu wypadku w żaden sposób nie pomogły poszkodowanym (o ile pomoc ta nie została „na czas” udzielona przez osoby trzecie), grozi im kara do trzech lat pozbawienia wolności.


Nie musimy jednak udzielać pomocy bez względu na okoliczności, szczególnie kiedy istnieje możliwość np. zarażenia się wirusem, jak podczas kontaktu z krwią poszkodowanego. Obowiązek udzielenia pomocy nie zachodzi, gdy wiąże się ona z niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu osoby pomagającej. Nie trzeba zatem wtedy udzielać pomocy w każdy dostępny sposób, ale powinno się jej udzielić bez narażenia swojego zdrowia – jak np. poprzez wykonanie telefonu na pogotowie czy właściwe ułożenie ciała rannego. Ponadto jesteśmy zwolnieni z tego obowiązku zawsze, gdy dla udzielenia pomocy konieczne jest poddanie się zabiegowi lekarskiemu.


Taka sytuacja zachodzi w poważniejszych przypadkach, kiedy „pierwsza pomoc” w żaden sposób nie poprawi sytuacji ofiary i niezbędny jest udział specjalistów. Trzeci wyjątek od omawianego obowiązku to obecność na miejscu wypadku „instytucji lub osoby do tego powołanej”. W tym przypadku chodzi o osobę, która z racji wykonywanego zawodu jest najlepiej predestynowana do zajęcia się poszkodowanym: lekarza, pielęgniarkę, ratownika medycznego itp. Jeżeli taka osoba jest w pobliżu, pozostali obywatele są zwolnieni z prawnego obowiązku pomocy; skutki jej nieudzielenia będą już tylko moralne.


Ich odpowiedzialność karna za nieudzielenie pomocy jest nieporównywalnie poważniejsza. Najważniejszą różnicą – oprócz zupełnie innych rozmiarów kar – jest wyłączenie wobec przedstawicieli zawodów medycznych wyjątku polegającego na zwolnieniu z obowiązku udzielenia pomocy w razie narażenia się na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Także w tych przypadkach lekarze i pielęgniarki muszą pomagać poszkodowanym, oczywiście w zakresie swoich umiejętności, wiedzy i doświadczenia zawodowego.


Oceniając regulację omawianego obowiązku w Polsce należy zauważyć, iż nie jest to żaden ewenement w skali światowej; w innych krajach, szczególnie w Unii Europejskiej, obowiązek udzielenia pomocy na miejscu wypadku to standard – jak np. w Niemczech, gdzie nieudzielenie pierwszej pomocy stanowi przestępstwo. Polskie normy w tym zakresie pozostają stosunkowo liberalne, przewidując aż trzy omówione wyżej wyjątki.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Nie wylać sądu z kąpielą

Przeglądam listę sądów rejonowych, które idą pod nóż w ramach reformy przygotowanej przez resort sprawiedliwości. Janów Lubelski, Golub – Dobrzyń, Pułtusk, Działdowo, Sejny. W sumie 79 większych i mniejszych miejscowości w których sąd rejonowy, instytucja obecna w lokalnej społeczności od dziesięcioleci, zniknie.

Prywatnie byłem w wielu miastach z tej listy, służbowo poznałem znaczną część sądów, które przewidziano do likwidacji. I zastanawiam się jakimi kryteriami kierował się minister i jego doradcy przygotowując ten spis. Zawsze byłem zdania, że szef resortu sprawiedliwości, jako przedstawiciel władzy administracyjnej, ma prawo decydować o liczbie i wielkości sądów w poszczególnych miejscowościach. Do tego wcale nie potrzeba rozwiązań ustawowych co kilka dni temu potwierdził Trybunał Konstytucyjny.

Nie oznacza to jednak, że minister może działać metodą wbijania pinesek w mapę. Bo niby dlaczego sąd zniknie z miasta X, a zostanie w mieście Y? Jakimi kryteriami kierowali się ministerialni urzędnicy? Kosztami utrzymania danego sądu czy liczbą spraw na jednego sędziego? Odsetkiem wyroków uchylonych przez sąd odwoławczy? A może kryteria były jeszcze inne? Może w ministerstwie obliczono o ile w wyniku reformy skróci się czas oczekiwania przeciętnego obywatela na przeciętne rozstrzygniecie? Boję się, że takiego algorytmu nie było, przynajmniej opinia publiczna nic o nim nie wie. Przeciwnie, można tu odnieść wrażenie przypadkowości – według rożnych zapowiedzi liczba likwidowanych sądów wahała się od 30 do 120! Wynik 79 uzyskano więc jakby krakowskim targiem.

Jedna ze spraw, którą właśnie prowadzę toczy się w sądzie w średnim mieście powiatowym. Jestem pod wrażeniem profesjonalizmu jego pracowników. Na przykład uzyskanie odpisu z protokołu trwa ledwie chwilę, a wszyscy są dla siebie mili i uśmiechnięci. Spróbujcie załatwić podobną sprawę w którymś z warszawskich sądowych molochów. Droga przez mękę.

Bo problem nie polega na wielkości, ale na jakości pracy sądów i sędziów. Strukturę organizacyjną sądownictwa oczywiście należy zmieniać tak samo jak zmieniane są inne struktury w kraju. Ważne by robić to według określonych celów i reguł. Tu nie ma miejsca na ideologię.

środa, 6 lutego 2013

Dziury stare jak świat

Sprawa pewna jak amen w pacierzu. Najpierw zima, śnieg i mróz, a potem odwilż. A wraz z odwilżą drogowa katastrofa – jak kraj długi i szeroki asfalt zamienia się w szwajcarski ser. Powyginane felgi, uszkodzone zawieszenia, w najlepszym wypadku rozerwane opony. Z prawniczego punktu widzenia i na gruncie kodeksu postępowania cywilnego to proste sprawy. Zarządca danej drogi odpowiada za jej stan i ponosi koszty tego typu zniszczeń.

Ale już nikt nie ponosi odpowiedzialności za stracony czas i nerwy kierowców. Media właśnie doniosły, jak w jedną noc, na krótkim odcinku krajowej ósemki pod Bełchatowem, auta uszkodziło kilkudziesięciu kierowców. Ktoś na czas nie dowiózł towaru, ktoś inny spóźnił się w interesach. Do tego dopisać jeszcze trzeba papierologiczną mitręgę w dochodzeniu odszkodowania.

Temat pozimowych dziur na polskich drogach jest stary jak świat. Ale problem jest znacznie szerszy. Każdy kto jeździ po naszych szosach wie jak bardzo brakuje prawidłowo ustawionych i oświetlonych znaków drogowych. Pas drogowy przypomina rozmydloną wizję drogi mlecznej. Linie biało-czerwonych świateł odblaskowych umożliwiające ocenę granic pasa drogi są bezzębnymi formami katatonicznej troski o bezpieczeństwa na drodze. Ten skandal nie dotyczy jedynie starych, zaniedbanych dróg. Kilka miesięcy temu wyremontowana została dwupasmówka, wjazd od strony Gdańska do Warszawy. Mijam ten odcinek codziennie. Jej stan obecny jest rewelacyjnym bublem drogowym.

Kto się przejmuje lub kto powinien się przejmować tym po czym jeździmy? Ustawa o drogach publicznych wymienia względnie krótką listę wszystkich odpowiedzialnych zarządców. Ich postawa przypomina wyścigi żółwia ze ślimakiem – od czasu do czasu można tylko usłyszeć, że ścigający się idą w niewłaściwym kierunku.

Wozy policyjne spotykam na naszych drogach codziennie Ale zarządców skutecznie zwalczających niebezpieczny stan naszych dróg jakoś nie widać. System wymuszania bezpiecznej drogi w Polsce nie istnieje. Prawo karne w tym wykroczeniowe jest starannie omijane przez organy odpowiedzialne za jego stosowanie. W efekcie poziom śmiertelności na polskich drogach jest najwyższy wśród krajów Unii Europejskiej. Podwozia naszych samochodów cierpią w pierwszej kolejności.

czwartek, 17 stycznia 2013

Rewolucji nie będzie

W resorcie sprawiedliwości trwają właśnie intensywne prace nad wielką reformą kodyfikacji prawnych. Minister Jarosław Gowin oraz prof. Andrzej Zoll, przewodniczący Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego ogłosili kilka dni temu, że projekt reformy może zostać ogłoszony jeszcze tej zimy, najdalej wiosną. – To jest bardzo obszerna nowelizacja – stwierdził prof. Zoll.


Nie oznacza to jednak, że nowe prawo wejdzie w życie jakimś przewidywalnym terminie. Prace legislacyjne w przypadku tego typu projektów trwają latami. Uzgodnienia międzyresortowe i konsultacje społeczne, a potem żmudna ścieżka w parlamencie – to nie będzie łatwy proces i wcale nie jest pewne, że nowe przepisy uda się uchwalić przed końcem kadencji Sejmu (co automatycznie sprawi, że projekt wyląduje w koszu).

Taki scenariusz jest tym bardziej prawdopodobny, że znaczna część środowiska prawniczego, a zwłaszcza środowiska sędziowskiego, podchodzi do zapowiadanych zmian z dużą rezerwą. Choć jeszcze nie znamy szczegółów, wiadomo, że jedna z najważniejszych zmian będzie polegać na wprowadzeniu elementów kontradyktoryjności w procedurze karnej. Tak jak ma to miejsce w procedurze cywilnej, albo to co znamy z amerykańskich filmów strony w procesie – oskarżenie i obrona – występowały by na równych prawach. Na równych prawach zgłaszały by dowody. Zarówno obrona jaki i oskarżenie mogłyby na przykład złożyć dowód w postaci ekspertyzy biegłych albo inne analizy. Co więcej sąd badałby tylko te dowody, które zgłosiły strony. To czego nie zgłosił prokurator albo adwokat nie byłyby w ogóle przez sąd rozpatrywane.

Osobiście uważam, że takie rozwiązanie ma sporo zalet. Boję się jednak, że taka rewolucja, a byłaby to prawdziwa rewolucja w procedurze karnej, nigdy nie wejdzie w życie. Środowisko prawnicze nie lubi tego typu nagłych zmian. Dziś niechęć budzą na przykład rozprawy elektroniczne, które zamiast żmudnego protokółowania są rejestrowane kamerą. A przecież przy projekcie ministerstwa, który wywróci procedurę karną do góry nogami, to ledwie drobiazg