
Nie oznacza to jednak, że nowe prawo wejdzie w życie jakimś przewidywalnym terminie. Prace legislacyjne w przypadku tego typu projektów trwają latami. Uzgodnienia międzyresortowe i konsultacje społeczne, a potem żmudna ścieżka w parlamencie – to nie będzie łatwy proces i wcale nie jest pewne, że nowe przepisy uda się uchwalić przed końcem kadencji Sejmu (co automatycznie sprawi, że projekt wyląduje w koszu).
Taki scenariusz jest tym bardziej prawdopodobny, że znaczna część środowiska prawniczego, a zwłaszcza środowiska sędziowskiego, podchodzi do zapowiadanych zmian z dużą rezerwą. Choć jeszcze nie znamy szczegółów, wiadomo, że jedna z najważniejszych zmian będzie polegać na wprowadzeniu elementów kontradyktoryjności w procedurze karnej. Tak jak ma to miejsce w procedurze cywilnej, albo to co znamy z amerykańskich filmów strony w procesie – oskarżenie i obrona – występowały by na równych prawach. Na równych prawach zgłaszały by dowody. Zarówno obrona jaki i oskarżenie mogłyby na przykład złożyć dowód w postaci ekspertyzy biegłych albo inne analizy. Co więcej sąd badałby tylko te dowody, które zgłosiły strony. To czego nie zgłosił prokurator albo adwokat nie byłyby w ogóle przez sąd rozpatrywane.
Osobiście uważam, że takie rozwiązanie ma sporo zalet. Boję się jednak, że taka rewolucja, a byłaby to prawdziwa rewolucja w procedurze karnej, nigdy nie wejdzie w życie. Środowisko prawnicze nie lubi tego typu nagłych zmian. Dziś niechęć budzą na przykład rozprawy elektroniczne, które zamiast żmudnego protokółowania są rejestrowane kamerą. A przecież przy projekcie ministerstwa, który wywróci procedurę karną do góry nogami, to ledwie drobiazg