niedziela, 9 grudnia 2012

Prawo i medycyna

Przypadek tak tragiczny, że trudno o większy dramat. Oto Bartłomiej Bonk, polski sztangista z klubu Budowlani Opole, zdobywa brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Londynie. W kraju zaskoczenie i euforia, bo Bonk do faworytów nie należał, zresztą faworyci zawodzą na całej linii. - Ten medal dedykuję córkom – mówi dziennikarzom szczęśliwy sportowiec tuż po zejściu z podium. Jego żona jest wtedy w ciąży, spodziewa się bliźniaczek.

Dziewczynki przyszły na świat w ubiegłym tygodniu. Pierwsza z bliźniaczek urodziła się w dobrym stanie, druga – po 45 minutach – w złym, z ostrym niedotlenieniem mózgu. Noworodek jest w stanie skrajnie ciężkim, a rokowania są bardziej niż złe. Obecny przy porodzie olimpijczyk opowiada, że – mimo próśb i błagań jego żony – ordynator podjął decyzję o naturalnym porodzie. Stało się tak mimo że lekarz prowadzący ciążę zalecał cesarskie cięcie.

Przypadek ten rozważy sąd, bo sprawą już zajmuje się prokuratura. I jest to jedyny pozytywny aspekt odnoszący się do Bartłomieja Bonka. Dyrekcja szpitala nawet nie próbowała kręcić, nie zadziałała tak zwana solidarność zawodowa. Szefowie palcówki powołali specjalną komisję, która w zaledwie kilka dni stwierdziła błędy lekarzy. Ordynator i jego zastępca stracili pracę. Teraz czeka ich odpowiedzialność karna i zawodowa.

W swojej praktyce zawodowej od lat spotykam się ze sprawami o błędy lekarskie. W ostatnim czasie – ktoś może się zdziwić – coraz częściej zgłaszają się po pomoc sami lekarze, którzy czują się pomówieni przez pacjentów. Czym innym jest przecież błąd lekarski, a czym innym niezawinione powikłanie po zabiegu lub terapii. Kilka tygodni temu do mojej kancelarii zgłosił się stomatolog, którego pacjentka oskarżyła o błąd lekarski. Na czym polegała ów błąd? Po zabiegu protetycznym kobieta odczuwała bóle zębów. A ponieważ była to wizyta prywatna starsza pani odmówiła zapłaty za leczenie i jeszcze złożyła skargę do Izby Lekarskiej. Tymczasem opinia biegłego jasno wskazuje, że ból nie jest niczym nadzwyczajnym w przypadku takich zabiegów. Po prostu pacjentka znalazła patent jak nie płacić za prywatną wizytę.

Świadomość Polaków czym jest błąd lekarski rośnie – zarówno po stronie lekarzy jak i pacjentów. Są niestety też tacy, którzy próbują na tym skorzystać w nieuczciwy sposób.

wtorek, 18 września 2012

Sąd bez kręgosłupa

Gdy czytam w prasie o aferze z szefem gdańskiego Sądu Okręgowego na usta ciśnie mi się przysłowie „psy szczekają, karawana jedzie dalej”. Sędzia ten, przez litość nie wymieniajmy już jego nazwiska, jak dziecko dał się złapać przez wrocławskiego dowcipnisia, który podszył się pod ważnego urzędnika z kancelarii premiera. Wyszło na jaw, że prezes sądu w Gdańsku to człowiek pozbawiony kręgosłupa. Że na telefon z Warszawy jest gotów ustalić termin posiedzenia, a może i treść orzeczenia w bardzo istotnej społecznie sprawie. – Nie będzie zgody na obecność w sądach, ludzi wykonujących polecenia polityczne – huknął minister sprawiedliwości i wystąpił do Krajowej Rady Sądownictwa o odwołanie nieszczęśnika w funkcji.

Cóż, można powiedzieć, że w liczącym ponad 10 tysięcy osób środowisku sędziów zawsze znajdzie się ktoś, kto nie nadaje się do tej pracy (nie wspominając o stanowisku kierowniczym). Problem w tym, że przypadek z Gdańska to wcale nie wyjątek potwierdzający regułę. Z własnego doświadczenia wiem, że takich sędziów można wskazać w każdym rejonie, okręgu i apelacji.

Przykład z mojej własnej praktyki zaledwie sprzed kilku dni. Oto pewien deweloper zawarł z klientem umowę przedwstępną o sprzedaż nieruchomości. Ale po zawarciu umowy deweloper ten znalazł notariusza który ustanowił na jego rzecz (wbrew zapisom w Księdze Wieczystej w której ujawniono prawa klienta) odrębną własność lokalu. Notariusz bezprawnie stwierdził, iż w Księdze Wieczystej żadnych wpisów obciążających nieruchomość nie ma, z kolei deweloper oświadczył, że umów dotyczących tego lokalu z nikim nie zawierał.

Klientka dewelopera, gdy tylko odkryła co się stało, wystąpiła do sądu o uznanie umowy zawartej przed notariuszem za bezskuteczną co w tej sytuacji powinno być oczywiste dla każdego studenta prawa. Ale sąd, o zgrozo, oddalił powództwo! W swoim wyroku stwierdził iż przejęcie własności lokalu przez dewelopera, pomimo związania go umową przedwstępną z klientem, nie narusza praw nabywcy. Absurdalność tezy jest porażająca i wprost trudno uwierzyć.

Skład orzekający ogłosił ją z taką pewnością siebie i z taką determinacją, że rodzi się pytanie o co tu właściwie chodzi. Czy może o „ratowanie” notariusza, który jawnie naruszył prawo? Czy też może o pogrążenie niedoszłego nabywcy lokalu, który za mieszkanie zapłacił, a dostał figę?

Nie znam odpowiedzi na te pytania. Wiem za to, że ten „prywatny” wyrok zamienia biblioteki prawnicze w makulaturę. Sędzia z Gdańska pewnie za kilka dni straci swoją funkcję i afera z jego udziałem ucichnie. Podobnie jak pohukiwania ministra.

piątek, 17 sierpnia 2012

Śmiech Towarzysza Bieruta

Warszawski ratusz pracuje nad ustawą reprywatyzacyjną. Idea słuszna, ale zadanie niemal nie do wykonania

Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz – z tego założenia wyszli warszawscy samorządowcy. Stołeczny ratusz poinformował właśnie, że pracuje nad własnym projektem ustawy reprywatyzacyjnej, która ma rozwiązać problem wynikający z tak zwanego dekretu Bieruta. Jesienią projekt ten – jego założenia nie są jeszcze znane – zostanie przekazany warszawskim posłom celem prac w parlamencie.

Sytuacja jest jak z marnego dowcipu. Przeklęty dekret, na mocy którego wszystkie grunty na terenie miasta stały się własnością państwa, był decyzją podjętą na stopniu centralnym. Natomiast jego konsekwencje ponoszą obywatele i samorząd. I to samorządowcy (zamiast posłów) muszą napisać ustawę, która uporządkuje bałagan z nieruchomościami w mieście.

Przytoczmy najważniejsze liczby. Na mocy dekretu z 1945 roku upaństwowiono ok. 40 tys. nieruchomości. Obecnie w Warszawie toczy się ok. 8 tys. postępowań dotyczących roszczeń związanych z dekretem, z czego 4,5 tys. spraw dotyczy zwrotu nieruchomości, a ok. 3,5 tys. to postępowania odszkodowawcze, czyli dotyczące zwrotu pieniędzy za nieruchomości objęte roszczeniami. Z własnego doświadczenia zawodowego wiem jak wiele z tych spraw jest uzasadnionych, jak wiele ma realne szanse na wygranie – przy zapewnieniu profesjonalnej pomocy prawnej.

Warszawski ratusz szacuje, że w latach 2012 – 2014 na wypłatę takich odszkodowań wyda 1,4 mld zł (co dla miejskiego budżetu jest kwotą astronomiczną). Do tego doliczyć trzeba inne koszty, które ponoszą wszyscy mieszkańcy. Żadna stolica europejska nie ma tak paskudnego centrum jak Warszawa – Plac Defilad przed Pałacem Kultury to ciągle wielki parking dla samochodów i autobusów. Reprezentacyjnej działki nie można zabudować z powodu galimatiasu w roszczeniami.

Do tej pory posłowie zachowywali się jak struś, który na zasadzie „jakoś to będzie” chowa głowę w piasek. Cztery lata temu prace nad ustawą reprywatyzacyjną podjął resort skarbu, ale sprawa rozeszła się po kościach. Boję się, że tym razem będzie podobnie. Posłowie dostaną projekt samorządowców po czym wrzucą go do swoich szuflad.

Pytanie czy stworzenie ustawy antydekretowej, takiej która byłaby satysfakcjonująca dla stron sporu i która jeszcze będzie zgodna z konstytucją, jest w ogóle możliwe. Towarzysz Bierut śmieje się zza grobu.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Słowo o sile wyższej

Nad krajem przeszedł kolejny front – burze, tornada i ulewy szalały w całym kraju. Do tego spadł grad wielkości orzechów włoskich. Lodowe kule niszczyły szyby i karoserie samochodów. A jak gradobicie wygląda od strony prawnej?

Dla właściciela samochodu taka przygoda jest gorsza niż stłuczka czy przycierka. Wgnieciony błotnik lub drzwi można wyklepać, auto po gradobiciu nadaje się do kapitalnego remontu. Pokrywa silnika, dach i klapa bagażnika pokryte zostają mozaiką drobnych wgnieceń. Koszt naprawy blacharskiej i lakierniczej może przewyższyć wartość samochodu.

Jeśli twoje auto tak właśnie wygląda po nocnej nawałnicy nie mam dobrych wiadomości. Realne szanse na odszkodowanie masz tylko jeśli wcześniej wykupiłeś odpowiednią polisę ubezpieczeniową obejmującą takie zjawisko.Zgodnie z prawem kataklizmy pogodowe takie jak tornada, powodzie czy gradobicie są traktowane jako vis maior (siła wyższa). Oznacza to tyle, że należą do kategorii zjawisk niezależnych od woli i działania osób trzecich. Są niemożliwe do przewidzenia i nie można im zapobiec.

Rodzi to poważne skutki. Kilka lat temu nieszczęście gradobicia spotkało mojego przyjaciela, który jeszcze przed burzą zostawił auto na parkingu strzeżonym. Wjeżdżając na parking strzeżony i płacąc za postój zawieramy z właścicielem parkingu niepisaną umowę przechowania (art. 835 k.c.). – właściciel parkingu odpowiada finansowo w przypadku kradzieży lub uszkodzenia naszego pojazdu.

Ale zgodnie z art. 471 k.c. parking nie ponosi takiej odpowiedzialność w przypadku gdy utrata bądź uszkodzenie pojazdu nastąpiło z przyczyn od niego niezależnych. W katalog takich przesłanek wpisuje się właśnie wspomniane vis maior. Co prawda można podjąć starania dochodzenia odszkodowania od właściciela parkingu, ale tylko jeżeli regulamin parkingu bądź ubezpieczenie parkingu przewidywało ochronę na wypadek zaistnienia okoliczności, które spowodowały szkodę. To jednak sytuacje bardzo rzadko spotykane. Mój znajomy nie dostał ani grosza.

Podobnie wygląda sprawa w przypadku pozostawienia samochodu na parkingu pod pracą. Pracodawca ma obowiązek pieczy nad rzeczami pracownika, które ten pozostawia aby móc swobodnie wykonywać pracę – może to być biżuteria, ubrania, telefon ale też auto. Samochód używany do transportu pracownika na trasie dom – praca i praca – dom, o ile został umieszczony na parkingu przeznaczonym dla pojazdów pracowników, znajduje się pod opieką pracodawcy, który w tej sytuacji pełni rolę parkingowego. I tak samo jak parkingowy ponosi odpowiedzialność za uszkodzenie pojazdu. Chyba, że nadejdzie taka czy inna vis maior – w takim przypadku pracodawca ma prawo wyłączyć się od odpowiedzialności.

Mój znajomy, któremu grad zniszczył samochód nie zdecydował się na naprawę. Po prostu sprzedał pokiereszowane auto. Cena jaką wziął była żałosna. Teraz ma inny model – większy i ładniejszy. I chroni go odpowiednią polisą.

Okiem adwokata

Witam wszystkich! Dziś inauguruję mój blog, który (prawie) w całości związany będzie z tym, czym zajmuję się na co dzień – czyli prawem. Nazywam się Marek Żórawski i jestem adwokatem z ponad trzydziestoletnim doświadczeniem, od ponad dwudziestu lat prowadzę w Warszawie swoją kancelarię adwokacką. Jej pracownicy to zespół młodych, utalentowanych, a przede wszystkim skutecznych prawników. Jestem dumny z ich zaangażowania i pomysłowości, która w połączeniu z gruntownym wykształceniem daje znakomite rezultaty.

W tym miejscu będę przedstawiał moje własne przemyślenia i uwagi na temat zmian w prawie, a także ciekawszego orzecznictwa i piśmiennictwa (tak bieżącego, jak i archiwalnego). Nie od dziś wiadomo jak trudno poruszać się w przepisach prawa, wśród licznych paragrafów. Dla osób które nigdy nie miały do czynienia z tą materią niektóre problemy mogą się wydawać niemożliwe do rozwiązania. I właśnie stad pomysł na ten blog – w przystępny sposób chcę pokazać, że każdy problem prawny ma swoje rozwiązanie. Zapraszam więc do lektury, a osoby zainteresowane oczywiście do dyskusji.

Adwokat Marek Żórawski